Ludzie oczekują, iż znajdzie się lek, który wyleczy narkomanów raz a dobrze. Nie akceptują terapii, która pomaga żyć, ale nie leczy. Co by było, gdyby w ten sposób o myśleli o innych chorobach przewlekłych?
Sławomir Zagórski: Dlaczego ludzie nie wierzą, że uzależnienie od narkotyków jest chorobą?
Prof. Robert Newman: Bo w kwestii uzależnień pokutują trzy mity:
- Że osoby uzależnione nie chcą się leczyć. To nieprawda. Ich motywacja jest większa niż w przypadku jakiejkolwiek innej choroby. W Polsce mieszkańcy Gdańska, którzy chcą się dostać na terapię metadonową, jadą do Krakowa! [metadon to sztuczny narkotyk, który likwiduje głód heroinowy i po zażyciu którego można w miarę normalnie funkcjonować]. Proszę podać lepszy przykład zmotywowanego pacjenta.
- Że nawet jak ktoś się chce leczyć, to i tak leczenie mu nie pomoże.
- Że jak ktoś rzeczywiście chce przestać brać heroinę, to przestanie i niepotrzebna mu do tego żadna terapia.
W Polsce jest przyzwolenie na picie alkoholu, a także dość pobłażliwe podejście do alkoholików. Ludzie zdają sobie jednak sprawę, że alkoholizm jest chorobą.
– Powinniśmy dostrzec, że ma on wiele wspólnego z uzależnieniem od heroiny. Twierdzi się, że narkomani ćpają, bo sprawia im to przyjemność. A czy picie na umór jest przyjemnością? Czy szczęśliwy jest ktoś, kto zrywa się w środku nocy, zatacza po ulicy, sika we własne ubranie? Z uzależnieniem od narkotyków jest podobnie.
Niektórzy bardzo ostro pijący ludzie potrafią rozstać się z alkoholem dosłownie z dnia na dzień. Ale to nie znaczy, że tak może postąpić każdy alkoholik. I jeśli znów sięga po kieliszek, nikt nie mówi, że powinien przestać się leczyć.
I trzecia analogia. Proszę spytać jakiegokolwiek terapeutę z ruchu AA, kiedy uznaje swojego pacjenta za wyleczonego. Otóż nigdy. Nawet po 30 latach abstynencji niebezpieczeństwo nawrotu jest wciąż duże.
A gdy leczy się narkomanów metadonem, ludzie mówią: rok, dwa lata kuracji – OK, ale potem powinno się go odstawiać. To nonsens. Uzależnienie jest ciężką, przewlekłą chorobą. Zdarzają się w niej nawroty. Cały problem polega właśnie na tym.
Jednak od heroiny znacznie łatwiej jest się chyba uzależnić niż od alkoholu?
– To nieprawda. Alkohol spożywa prawie każdy z nas, a w silne uzależnienie popada mniej więcej 15 proc. Z heroiną jest podobnie. W czasie wojny wietnamskiej bardzo wielu amerykańskich żołnierzy stosowało czystą heroinę. Zdecydowana większość po powrocie do kraju przestała ćpać bez żadnej pomocy.
To geny decydują, kto wpada w nałóg?
– Same geny nie każą nikomu sięgać po narkotyk, od nich zależy jednak, czy mamy predyspozycje w kierunku uzależnienia. Ale niezależnie od tego, czy ludzie ćpają ze względu na geny, z racji uwarunkowań psychologicznych czy społecznych, na świecie żyją osoby uzależnione od heroiny, które nie mogą się wyrwać z nałogu. Ludzie oczekują, iż znajdzie się lek, który wyleczy narkomanów raz a dobrze. A ja pytam: dlaczego nie myślimy w ten sposób o innych chorobach przewlekłych?
Insulina z cukrzycy nas nie uleczy, a nikt nie protestuje.
– Diabetolodzy twierdzą, że 80 proc. dorosłych cukrzyków nie musiałoby jej używać, gdyby odpowiednio jedli, unikali alkoholu, stresu. Ale jak cukrzyk je lody, nikt nie odbiera mu prawa do insuliny. Tymczasem jak osoba uzależniona od heroiny ma nawrót, traci miejsce w ośrodku, wypada z terapii itp.
Obserwował pan ewolucję poglądów na temat pomocy osobom uzależnionym w wielu miejscach na świecie.
– W Nowym Jorku udało się zorganizować leczenie na początku lat 70. Tylko w jednym programie rządowym przeszliśmy w ciągu dwóch lat od zera do 12 tys. pacjentów na metadonie. A jeśli udało się to osiągnąć w warunkach niezwykle rozbudowanej nowojorskiej biurokracji, to znaczy, że można to zrobić wszędzie.
Jeszcze bardziej spektakularne było to, co zdarzyło się w 1975 r. w Hongkongu. Tam bardzo brakowało środków, lekarzy, pomocy pielęgniarek czy pracowników socjalnych.
Rząd Hongkongu podjął jednak decyzję: Nie możemy pozostawić uzależnionych od heroiny bez pomocy. Bynajmniej nie dlatego, że mamy czułe serca i im współczujemy, ale dlatego, że to niekorzystne dla naszego miasta. Władzom udało się zorganizować od podstaw leczenie, które w ciągu niespełna roku objęło 10 tys. uzależnionych.
A Niemcy? Nie byli skłonni, by leczyć metadonem?
– Przez długi okres nie. Wierzyli w korzyści płynące z cierpienia. W języku niemieckim istnieje nawet słowo „leidensdruck” – presja cierpienia. Niemcy zakładali, że bez tej presji nikt nie zerwie z nałogiem.
O zmianie podejścia zadecydował szczególny czynnik. Na przedmieściach Monachium mieszkała wdowa, matka jedynego syna, pięknego chłopaka, który uzależnił się od heroiny. Pojechał do Holandii, gdzie dostał się na specjalny program leczenia. Brał metadon i czuł się świetnie. Ale zapragnął wrócić do domu i na studia. Lekarz, który w Niemczech – wbrew przepisom -zgodził się go dalej leczyć, został aresztowany. I 400 jego pacjentów przerwało leczenie. 14 z nich popełniło samobójstwo, w tym syn tej pani. Wtedy ona podjęła walkę na rzecz legalizacji metadonu. Organizowała rodziców, naciskała na polityków. A politycy bardzo obawiają się wściekłych matek. To właśnie ta dzielna kobieta przyczyniła się do zmiany przepisów w Niemczech.
Wszystko poszło bardzo szybko. Jeszcze w 1988 r. metadon był tam nielegalny. Zaczęto go wprowadzać w 1990 r., a sześć lat później jedna z hamburskich ulic zaczęła nosić imię i nazwisko dr Marie Nyswander, amerykańskiej lekarki propagującej leczenie narkomanów metadonem. Dziś z terapii substytucyjnej [heroinę zastępuje metadon, a czasem inny lek – buprenorfina] korzysta w Niemczech 80 tys. osób. Jej propagatorka ma 90 lat. Pięć lat temu odebrała specjalną nagrodę z rąk prezydenta.
Polska od dawna dopuszcza metadon, ale z terapii korzysta bardzo mało osób.
– Zalegalizowaliście metadon najwcześniej ze wszystkich państw w waszym rejonie. Niestety, polscy decydenci, a także lekarze nie potrafią dostrzec skali problemu. Obserwowałem to w Gdańsku. Tamtejsi urzędnicy nie twierdzą co prawda, że podawanie metadonu to zastępowanie jednego narkotyku drugim, albo że leczyć trzeba przez jakiś czas. Ale skupiają się na otwarciu jednej kliniki. Miała być otwarta we wrześniu. Teraz jest mowa, że będzie gotowa na wiosnę. Tymczasem to nie o to chodzi!
A o co?
– O dostępność leczenia. Co z tego, że napiszecie wspaniały program, otworzycie nowoczesną klinikę, zatrudnicie lekarzy. Może za pięć lat metadon będzie dostawać w Polsce nie 5, lecz 8 proc. potrzebujących. Trzeba zacząć od radiowych i telewizyjnych spotów. Od reklam w metrze i w gazetach: „Jeśli jesteś uzależniony od heroiny, mamy dla ciebie lek”.
Reklamy też kosztują.
– Ale mniej niż duże centrum, trzech lekarzy, wielu pracowników socjalnych, pielęgniarki. Bo sam lek jest tani.
Ale gdzieś go trzeba podawać.
– W Hongkongu zdecydowano, że każda rządowa klinika musi zapewnić leczenie metadonem. Nie trzeba organizować osobnych szpitali. Osoby uzależnione powinny korzystać z usług zwykłych lekarzy, a nie specjalistów od uzależnień.
Czy się nam to podoba, czy nie, ludzie uzależnieni od heroiny żyją wśród nas. Cenę za to, że narkoman się nie leczy, płaci nie tylko on sam, ale całe społeczeństwo. Tą ceną są choroby, przestępczość, koszty szpitalne, koszty trzymania ludzi w więzieniach.
Mówienie o współczuciu, o byciu dobrym chrześcijaninem to robota dla księdza, a ja jestem lekarzem. I dlatego tłumaczę: że imieniu waszych dzieci i waszych rodzin powinniście się domagać, aby każdy uzależniony, który chce się leczyć, takie leczenie otrzymał.
Przeciwnicy przestrzegają przed czarnym rynkiem metadonu.
– Czarny rynek istnieje, ale głównie tam, gdzie leku brakuje. Gdybym mieszkał w Gdańsku i miał syna, który by potrzebował metadonu, sam bym się zastanawiał, jak go nielegalnie kupić.
W Polsce niektórzy terapeuci, a także osoby pracujące w ośrodkach nastawionych na pełną abstynencję kwestionują leczenie metadonem. Obawiają się, że te terapie wyprą inne formy pomocy.
– Jest odwrotnie. Skuteczność terapii w ośrodkach, gdzie jest terapia substytucyjna, jest wyższa, bo korzystają z nich tylko ci, którzy naprawdę tego chcą.
Ale pan promuje głównie metadon?
– Nie. Ja jestem za wszystkimi, co działa. Chciałbym jednak, by uzależnieni mieli wybór, bo tylko to przynosi dobre efekty.
W Polsce na razie ten wybór ma kilka procent uzależnionych, ale sytuacja będzie się zmieniać. Spróbujmy w tym dostrzec możliwość, z których grzech nie skorzystać. Na wiele problemów nie ma rady – na bezdomność, bezrobocie, raka czy chorobę Alzheimera. A w przypadku uzależnienia można tyle zdziałać! Można zmienić ludzkie życie na prawie normalne, pełne sukcesu.
*Prof. Robert Newman jest profesorem epidemiologii i zdrowia publicznego oraz psychiatrii i nauk behawioralnych na Uniwersytecie Medycznym Alberta Einsteina w Nowym Jorku. Organizował i współprowadził jedne z największych programów uzależnień na świecie, m.in. program w Nowym Jorku, który w połowie lat 70. obejmował 33 tys. pacjentów rocznie. Był w Polsce na zaproszenie Open Society Institute